wtorek, 28 lutego 2017

Nowości lutego.

Nowości lutego.
Biorąc pod uwagę, że pogodowo w Kornwalii luty to najmniej przyjemny miesiąc w roku, to fajnie, że on taki krótki. Poza deszczami i wiatrami miesiąc był całkiem przyjemny za sprawą ferii Janka i urlopu Tomka. Takich chwil, kiedy możemy być wszyscy razem, leżeć w łóżku do południa, cieszyć się sobą, u nas jak na lekarstwo. Także, luty byłeś całkiem spoko
A dziś przychodzę z zakupami, skromnymi, bo okazji do zastanawiania się czego pilnie potrzebuję było niewiele. 
Serum Liq Ce Night 15% Witamin Mask dostałam do przetestowania już w styczniu, ale oczywiście zapomniałam go umieścić w nowościach tego miesiąca (klik) Znając siebie pewnie i w tym poście  czegoś nie umieściłam. Nic, będzie na następny raz. Serum to nic jak dwufazowy koncentrat z prostym, krótkim składem, w którym prócz witaminy E mamy także kwas hialuronowy a także ksylitol.  Witamina E odżywia, regeneruje skórę, poprawia jej elastyczność, ożywia zmęczoną skórę a także spowalnia procesy starzenia. Witamina E korzystnie wpływa również na cery trądzikowe. Kwas hialuronowy nawilża i zatrzymuje wilgoć w skórze. Przyznam, że do masek nocnych podchodzę z dużą rezerwą, zazwyczaj są one bogate, często tłuste, czuję się oblepiona produktem. W przypadku tego serum konsystencja jest bajeczna, to taka bogatsza emulsja, uwielbiam ją nakładać. Natychmiast przynosi ukojenie i nawilżenie cerze. W połączeniu z witaminą C to prawdziwa petarda!

Woda winogronowa Caudalie, to chyba mój ulubiony nawilżający i kojący produkt w spreju. Uwielbiam ( 8 funtów/200ml, Lookfantastic)

Pozostając w temacie tonizowania, dość długo szukałam odpowiedniego kojącego toniku. W Anglii niestety nie mam dostępu do ulubionego toniku Naturativ, a płacić 60 złotych za wysyłkę kompletnie mi się nie widzi. Postanowiłam zaufać więc Koreańczykom. Każdy kto choć trochę liznął tematu tego rynku, natknie się na się na tonik ziołowy Klairs. Produkt wygrywa wszystkie możliwie rankingi i jest ulubieńcem wielu dziewczyn na świecie. Stworzony na bazie ekstraktów roślinnych z dodatkiem kwasu hialuronowego, nawilża, koi, hamuje podrażnienia wywołane peelingami. Podpisuję się pod tym wszystkim czym można. Mam nowego ulubieńca! Tonik jest dość gęsty, z powodzeniem można go aplikować po prostu dłońmi. Jak on nawilża, koi, goi, to jest bajka. (15,99 funta/180 ml, Amazon, ebay)

Produktom do pielęgnacji angielskiej kosmetolog Sarah Chapman zamierzam przyjrzeć się bliżej w nadchodzącym czasie.  Pani widać zna się na rzeczy i robi świetne produkty. Korzystając z rabatu na Lookfantastic kupiłam Sinesis Rapid Radiance Cleanse. Świetny dla zmęczonej, szarej cery, którą dodatkowo uwierają niedoskonałości i zaskórniki. Dobry skład: glinki, kwasy salicylowy i mlekowy a także witamina C w połączeniu z olejkami tworzy świetną oczyszczającą i wierzcie mi zupełnie nie wysuszającą mieszankę. Buzia po umyciu tym czyścikiem ma wyraźnie zmniejszone pory, jest gładka, miękka i promienna. Sarah radzi aby produkt zostawić na dosłownie 2 minutki jako maseczkę aby efekt ten był jeszcze bardziej zauważalny. Świetna sprawa, zaoszczędza mi to i czas no i kasę, bo mam dwa w jednym. ( 33 funty/100 ml , loofantastic i inne)

Olejek do demakijażu Nude, Perfect Cleanse Claryifing Cleansing Oil, kupiłam na promocji na Space.nk.  Naturalny skład bogaty w kwasy Omega 3,6, 9, 5 ma nie tylko skutecznie radzić sobie z demakijażem ale i wpływać na lepsze nawilżenie cery. Podoba mi się w nim to, że po kontakcie z wodą zmienia się w emulsję, którą bez problemu można zmyć wodą (28 funtów/100ml space.nk)

Na koniec zakup nieplanowany aczkolwiek bardzo chciany. Puder Hourglass Ambient Lighting Powder w odcieniu Ethereal Light. Bije na głowę kulki Guerlain. Pięknie rozświetla, wygładza buzię, robi łał. Kocham nad życie! Wybaczam mu lekkie pylenie.( 40 funtów space.nk)

Na tym kończę. Na przyszły miesiąc zostawiam zakup kremu na dzień i serum.

Ściskam. Iwona


sobota, 25 lutego 2017

Ballerina/ Chanel le Vernis

Ballerina/ Chanel le Vernis







Chanel Le Vernis Longwear w nowej odsłonie to 16 kolorów, z czego 11 to zupełnie nowe a 4 to klasyki, wśród których znalazła się między innymi  Ballerina, którą chciałam Wam dziś pokazać. Prócz nowych buteleczek, które od razu mówię wizualnie nie podobają mi się wcale, lakiery mają być jeszcze trwalsze, jeszcze bardziej błyszczące i jeszcze bardziej pielęgnujące. Podążając za trendami do lakierów można dokupić specjalne top coaty, dające wykończenie jak spod lampy i aż siedmiodniową trwałość.W Anglii za tą zmianą nie poszła na szczęście zmiana ceny. Buteleczka lakieru Chanelu to 18 funtów. Wiem, wiem to cholernie drogo jak na lakier, ale u nas w Anglii to i tak taniej niż w Polsce. 
Z pewną dozą nieufności podchodzę do zmian dobrych produktów, tak też było w tym przypadku. W starej odsłonie do ostatniej kropli zużyłam Secret (klik), tamta konsystencja, wykończenie a także trwałość bardzo mi odpowiadały. 
Postawiłam znowu na bezpieczny kolor. Ballerina jest piękna, lekka, naturalna i z różowymi tonami. Nazwa jak najbardziej adekwatna! To kolor niezobowiązujący i nienachalny, dostosowujący się do każdej okazji i sytuacji. Neutralny mleczno- różowy kolor sprawdzi się w każdych warunkach, wszędzie tam gdzie niekoniecznie przystoi/należy/można mieć ognistą czerwień, czy każdy inny kolor zwracający uwagę. Przyznam, że od jakiegoś czasu na moich paznokciach lądują właśnie nudziakowe kolory. Mój domowy tryb życia nie potrzebuje nic innego. Ballerina po jednej warstwie daje pięknego blasku i wygładza płytkę, przy dwóch zaś oddaje całe swoje piękno i koloru i blasku i trwałości. I właśnie, ten blask, niemal szklistość jest zauważalna między starą a nową formułą lakierów Chanel. Pozostałe, moim zdaniem się nie zmieniły. Lakier świetnie, bezproblemowo się nakłada dzięki wspaniałej konsystencji, nie smuży i można go zużyć do ostatniej kropli. Nie gęstnieje, choć pewności nie mam jak by się zachowywał w dłuższej perspektywie czasu, bo ja neutralne kolory zużywam dość szybko. Co do trwałości, to oczywiście jest to rzecz względna, ostatnio zepsuła mi się zmywarka, nie ma bata, lakier długo się nie trzyma. Lakiery Chanel jednak trzymają się u mnie najdłużej ze wszystkich, potem byłaby to Zoya.
Ballerinę możnaby porównać do Essie Mademoiselle, choć ten drugi u mnie potrzebował trzech warstw do uzyskania zadowalających mnie efektów, no i potrafił smużyć.

To jak może być? Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jakie są Wasze ulubione nudziakowe, dzienne kolory i marki.

Ściskam. Iwona  

wtorek, 21 lutego 2017

Peeling enzymatyczny/ Sylveco.

Peeling enzymatyczny/ Sylveco.




Nakładając go wczoraj, uświadomiłam sobie, że jeszcze o nim nie napisałam a powinnam. Bo peeling enzymatyczny Sylveco to bardzo udany produkt. Jak zwykle prosty, nieprzekombinowany skład, dobra cena, wszystko zapakowane w ciekawą konsystencję, zastosowania której podjąć by się mogli jedynie Koreańczycy.
Z rzadka sięgam po polskie kosmetyki, ich zakup jest najczęściej kłopotliwy. Z marką Sylveco w Anglii nie ma problemów, można je kupić w kilku miejscach z normalnymi kosztami przesyłki. Kiedy tylko tytułowy peeling się u nas pojawił, zakupiłam go bez cienia wątpliwości. Bo Sylveco i jej marki pokrewne bardzo lubię, nie mówię, że wszystko mi się sprawdziło, bo tak nie jest. Ogólny rozrachunek jest jak najbardziej na plus. 
Swoje rozważania na temat tego produktu zacząć muszę od konsystencji, która jest tak inna od tych, które dane było mi używać i które oferuje rynek w ogóle. Jej nietypowość wynika z tego, że jest to typowe masełko. Oleista, zbita zawiesina, to widok który ukazuje nam się po otwarciu wieczka. No cóż, trzeba się przyzwyczaić, jeśli to Wasz pierwszy raz tego typu produktami.  Osobiście, nie mam z aplikacją najmniejszych problemów. Moja przetłuszczająca się cera lubi olejki, ale tylko te do mycia czy demakijażu. Jeżeli mam zostawić olejek na dłużej, najczęściej robi się dramat! Trzymając się sposobu użycia zawartym na opakowaniu, nabieram odrobinę produktu na palce, delikatnie rozgrzewam go przy okazji i nakładam na zwilżoną, oczyszczoną wcześniej twarz. Peeling w kontakcie z wodą zmienia się w przyjemną emulsję, za pomocą której wykonuję około trzyminutowy masaż. Lubię tę łagodność jaką czuję przy tym oleistym produkcie.  Silnie odżywcze i nawilżające masła, pozwalają zachować stuprocentową skuteczność bromelainy i papainy.  Połączenie to pozwala skutecznie usnąć martwy naskórek, odżywić, odświeżyć i dać kopa skórze do regeneracji a w efekcie lepszego wyglądu. Peeling ma w składzie wszystko co trzeba dobremu produktowi delikatnie złuszczającemu o konsystencji gęstego masła. Olejek ze słodkich migdałów, masło shea, masło kakaowe, olejek eteryczny cytrynowy, czy szczególnie mnie interesujący olejek geraniowy, wykazujący silne działanie przeciwbakteryjne i przeciwirusowe. 
Peeling będzie więc świetny dla cer problematycznych, trądzikowych a przy tym wrażliwych, czy dojrzałych,które borykają się z problemem odwodnienia. To solidna porcja olei dla skóry, mimo, że w kontakcie z wodą, konsystencja zmienia się na nieco lżejszą. Po zmyciu czuję nadal olejowe otulenie na buzi. Cera jest miękka, przyjemna w dotyku, odżywiona, nie tylko przez porcję enzymów jakie jej zafundowaliśmy, ale także przez dawkę nawilżenia jaką dają oleje.  Świetne połączenie: złuszczenie a przy tym ukojenie i łagodność. To lubię! 

Znacie ten produkt Sylveco? 


Ściskam. Iwona.

Skład:
Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Elaeis Guineensis Oil, Theobroma Cacao Seed Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Glyceryl Stearate, Lauryl Glucoside, Papain, Bromelain, Hydroxystearic Acid, Cymbopogon Schoenanthus Oil, Tocopheryl Acetate, Pelargonium Graveolens Oil, Citrus Limonum Peel Oil, Allantoin, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Geraniol.

 

czwartek, 9 lutego 2017

Suche szampony Colab. Najlepsze!

Suche szampony Colab. Najlepsze!




Suchy, nie pozostawiający osadu a przede wszystkim nie agresywny, szampon? Wreszcie to możliwe! Prawdziwy konkurent dla Batiste, który szczerze powiedziawszy kompletnie się u mnie nie sprawdził. 
Za suchymi szamponami Colab stoi modelka, blogerka i youtuberka Ruth Crilly. Piękna Pani kilka dni temu została ponownie Mamą, ogólnie fajna, naturalna babka. 
Jeśli mam być absolutnie szczera, cały ten hype wokół tej linii szamponów jest jak najbardziej uzasadniony. Ruth decydując się pokazać twarz na każdej butelce szamponu, wiedziała dobrze czego od takiego produktu oczekiwać. Wyszło na prawdę znakomicie. Kilka linii zapachowych:  Rio, owocowy New York, kwiatowy Paryż, klasyczny Londyn, czy orientalny Tokio.  Gdybym miała wybierać, postawiłabym na Paryż, jest... taki romantyczny. Do wyboru mamy też kilka wariantów wykończeniowych od klasycznych odświeżających i dających objętości, po nabłyszczające a także dające ekstremalnej objętości. 
W swojej łazience lubię mieć wersję Sheer+Invisible , świetna na co dzień. Tak, używam suchych szamponów niemal każdego dnia! Nie używam ich na tłuste włosy, bo jak mam tłuste włosy, to je po prostu myję. Suchy szampon rozpylam po wysuszeniu i ułożeniu włosów. Nadaję im w ten sposób tekstury, objętości, a także przedłużam ich świeżość. W skali do 10, oceniam Colab na 10. Szampon jest lekki, kompletnie niewyczuwalny, aplikowany w ciągu dnia błyskawicznie pochłania sebum i co wielce istotne w przypadku mojego bardzo wrażliwego skalpu, zupełnie go nie podrażnia. 
Seria Volume Extreme prócz odswieżenia daje włosom również spektakularnej objętości, jest jednak bardziej wyczuwalna na włosach. Niemniej włosy swój stan utrzymują długie godziny. Jest idealna na specjalne okazje, wyjścia, bo gwarantuje komfort świeżych, pełnych objętości włosów. Wersja ta jednak stosowana zbyt często, potrafi przesuszyć końcówki. Tak jak pisałam, używam jej tylko czasami. 
Wszystkie szampony prócz tradycyjnych pojemności 200 militrów, możemy kupić także w wersji podróżnej.  Świetne do torebki, w podróży czy po prostu do wypróbowania. 
Dzięki suchym szamponom Colab w niepamięć poszły: biały nalot trudny do wyczesania, podrażnienie skóry głowy, obciążenie włosów. W zamian mam lekki, nałożony w obojętnie jakiej ilości nie przytłaczający włosów,  nie dający matowego efektu , czy wykończenia niezgodnego z oczekiwaniami a do tego pięknie pachnący, produkt.
Cieszcie się, że szampony Colab możecie kupić w Hebe, są na prawdę wspaniałe. 

Ściskam.
Iwona.


wtorek, 7 lutego 2017

Mydło do włosów/ Cztery Szpaki.

Mydło do włosów/ Cztery Szpaki.


Najważniejsze to odkryć w sobie pasję, jeszcze lepiej jeśli można ją realizować, w taki sposób aby czerpać z niej radość i pieniądze.  Robili piwo, sery, filcowali aby w końcu robić naturalne mydła. Własnymi rękoma, bez udziału maszyn. Cztery Szpaki, metodą prób i błędów doszli do fajnych receptur. Wiecie, że ja bardzo kibicuję tym małym, rodzinnym przedsięwzięciom. Kibicuję i zazdroszczę determinacji i wytrwałości w dążeniu do celu. Koniunktura sprzyja, wielu ludzi kosmetyki kupuje coraz bardziej świadomie, nie daje się nabierać na to, że parabeny, konserwanty czy barwniki to składniki niezbędne. 
Coraz rzadziej z racji tego, że mieszkam w Anglii dane jest mi korzystać z dobrodziejstw polskich manufaktur, nie żyję na końcu świata, istnieje Poczta, jednak koszty przesyłek czasem są absurdalne. Pozostaje mi liczyć na uczynność innych, kiedy bardzo czegoś chcę. Cztery produkty od Czterech Szpaków przywiozła mi znana z Instagrama hunger4beauty (klik)Niestety większość z nich  już skończyłam, zostało mi tylko mydło w kostce do włosów,  o którym wiedziałam, że chcę napisać. Mysląc mydło w kostce wszyscy mamy na myśli jedno- Lush. Znam i bardzo lubię, jednak przynajmniej część z nich ma SLS w składzie, więc jeśli ktoś szuka w pełni naturalnych produktów, tutaj poczuje zawód. Mydło Cztery Szpaki jest inne. Te  kilka składników,czyli olej rycynowy, olej kokosowy, oliwa z oliwek i masło shea,  tworzą mieszankę, która nie tylko umyje włosy, ale sprawi, że z każdym kolejnym zabiegiem będą one mocniejsze, gładsze a także będą się wspaniale rozczesywać. Można się zakochać w tej kostce na sznureczku.  Sprytnie pomyślane, wreszcie mogę kostkę po prostu zawiesić w wygodnym miejscu, mydło jest bezpieczne ( czytaj, niebezpieczne dzieci, mogą zrobić z nim różne rzeczy, na przykład wrzucić kostkę mydła za trzy dychy do wanny i o niej zapomnieć!). 
Moje włosy ostatnimi miesiącami zrobiły się tak nieposłuszne, że naturalne szampony kompletnie nie były ich w stanie domyć. Z pewną dozą rezerwy podeszłam więc do tej kostki. Zapewniam Was, że można się zakochać od pierwszego użycia. Gęsta, kremowa, puszysta piana, dokładnie oczyszcza włosy z nadmiaru sebum czy środków stylizujących. Do umycia wystarczy dosłownie odrobina produktu, mydło jest więc szalenie wydajne. Szampon jest niezwykle delikatny i przyjemny, bardzo łatwo włosy po umyciu rozczesać. Lubię mieć miękkie włosy ale nie za bardzo, ten szampon jest optymalny pod tym względem, rzadko kiedy sięgam po odżywkę po jego zastosowaniu. 
To produkt uniwersalny, można go z powodzeniem stosować na mężu, dzieciach, babci czy teściowej. 
Zapomniałam napisać gdzieś wyżej, że testowana przeze mnie kostka przeznaczona jest do włosów suchych i normalnych, ja mam przetłuszczające i suche i sprawdza mi się wyśmienicie. 17 złotych polskich za kosteczkę, wydaje mi się niezbyt wygórowaną cenę, biorąc pod uwagę skład i pracę ludzkich rąk. 

Znacie Cztery Szpaki?

Ściskam
Iwona.

czwartek, 2 lutego 2017

Bioderma Hydrabio Eau de Soin SPF30/ Mgiełka nawilżająca z filtrem.

Bioderma Hydrabio Eau de Soin SPF30/ Mgiełka nawilżająca z filtrem.


Seria Hydrabio, to ta seria Biodermy, którą znam najlepiej i najbardziej lubię. Oczywiście znam, też słynne na pół świata płyny micelarne,  dla cery wrażliwej  a także ten dla cery tłustej i mieszanej. Te dwa produkty sprawdziły się mi na tyle dobrze, że często do nich wracałam. To takie pewniaki, jeśli nie wiem na co się zdecydować a szukam dobrego produktu do demakijażu stawiam na Biodermę. Wracając do serii Hydrabio, na co mi ona?. Otóż moja cera z objawami nawracającego trądziku traktowana  różnymi produktami na bazie czy to kwasów czy cynku, i braku jednozcesnego nawilżenia zaczęła wykazywać oznaki odwodnienia. A to jak wiemy nie wpływa korzystnie na leczenie trądziku ani na wygląd cery w ogóle. Seria Hydrabio Biodermy to różne kosmetyki mające pobudzić naturalne mechanizmy skóry i reaktywuje procesy nawilżenia. Produkt, o którym Wam dziś chcę napisać to połączenie właściwości serii Hydrabio z filtrem 30 SPF, a wszystko zamknięte w postaci, którą najbardziej lubię, czyli mgiełce. 
 Przyznam, że przebierałam nóżkami odkąd zobaczyłam zapowiedzi na temat tego produktu. Specjalnie "filtrowa' nie jestem, mimo iż zdaję sobie sprawę jakie konsekwencje może nieść ich nieużywanie. Większość kremów, które testowałam albo nie nadawały się pod makijaż, albo po prostu zapychały mi skórę. Zaczęłam polegać na filtrach jakie są w kosmetykach. Ten produkt wydawał mi się świetny. Robisz psik, psik i masz ochronę na poziomie 30SPF
Bioderma Hydrabio Eau de Soin to nie jest tania impreza, ale bez katastrofy dla portfela. Za 50ml produktu zapłacić trzeba około 10 funtów. Mgiełka ma dosyć ciekawą konsystencję, bo po mocniejszym psiknięciu na dłoń jest lekko olejkowa. Kompletnie nie czuć ani nie widać tego  na buzi. Aplikuje się ją naprawdę fajnie, mamy pełną kontrolę nad ilością jaką nakładamy. Można nakładać ją jak tylko chcemy, czy to pod makijaż czy na makijaż. Osobiście mgiełki używam na makijaż, świetnie go scala, czy po prostu odświeża w momentach w których tego potrzebuję . Mgiełka zapewnia mi dawkę odświeżenia, komfortu i nawilżenia w ciągu dnia a także ochrony przeciwsłonecznej. Aplikację można swobodnie powtarzać. Mgiełkę sprawdziłam w ekstremalnych warunkach podczas wakacji na Teneryfie. Najpierw aplikowałam jakiś produkt w kremie z faktorem 50 SPF a potem co jakiś czas już na plaży psikałam twarz tą właśnie mgiełką. Nie nabawiałam się żadnych poparzeń ani przebarwień. Myślę, że będzie mi pomocna w kuracji retionolem, której chcę zakosztować. 
Bioderma Hydrabio Eau de Soin to świetne rozwiązanie jeśli szukamy ochrony przeciwsłonecznej a nie po drodze nam do produktów w kremie. 

Znacie ten produkt? Ciekawa jestem waszych opinii.


Ściskam. Iwona.