sobota, 30 listopada 2013

Ulubiony. Tonik Pat&Rub.

Ulubiony. Tonik Pat&Rub.
Od jakiegoś już czasu nie mogę się doczekać wprost momentu kiedy po wieczornym demakijażu czy przy porannym oczyszczaniu czy też wreszcie przy odświeżaniu buzi w ciągu dnia sięgnę po butelkę toniku Pat & Rub. Że jest wielki niech świadczy fakt iż w użyciu obecnie mam już trzecią butlę nie planując przy tym zdrad. Sięgam wprawdzie po inne naturalne propozycje, szukając sama nie wiem właściwie czego, bo wszystko już przecież znalazłam w tymże produkcie. Zganiam to na jakże ludzką cechę jaką jest ciekawość. Póki co tonik Pat& Rub wygrywa w moim osobistym rankingu produktów do tonizacji, obalając tym samym moje dotychczasową wiedzę na temat działania tychże produktów. Dotychczas żyłam w przeświadczeniu iż tonik ma regulować PH. Przyznacie same, że trudno mierzalna to cecha, ale skoro tak mówią tak musi być myślałam sobie nakładając sumiennie każdego dnia, każdego ranka jak i wieczora porcję toniku. Uległam powszechnemu przekonaniu iż po produkcie takim jak tonik nie należy spodziewać się zbyt wiele. Otóż można dostać więcej o wiele więcej i ba powiem więcej ja czuję się spełniona. Bo tonik Pat&Rub nie tylko oczyszcza, ale i koi, goi, nawilża a także działa przeciwzapalnie. Serio!




Myślę, iż nikomu nie muszę przypominać iż Pat & Rub to firma w stu procentach polska i tylko polska. Nie muszę też zbytnio już nikogo przekonywać iż wszystkie produkty marki są w pełni ekologiczne, naturalne pozbawione wszelkich świństw, których często pełno w produktach drogeryjnych także tych określanych mianem luksusowych czy też dostępnych w aptekach. Nie znajdziemy tu groźnie brzmiących składników pochodzących z ropy naftowej, silikonów, konserwantów, zapachów, barwników. Jednym słowem, bez kompromisów, bez ściemy. Krótki, przyjemny i naturalny skład to także dewiza toniku, nad którym rozwodzę się w dzisiejszej recenzji. Oczyszczające jak i kojące jak i też przeciwzapalne działanie zawdzięczamy przyjemnemu składowi bogatemu przede wszystkim w wody. Ta różana, złagodzi zaczerwienienia, ta rozmarynowa podziała antybakteryjnie i przeciwzapalnie, lawendowa z kolei, załagodzi podrażnienia a dodatek rumianku solnego będzie pomocny kiedy dopada nas rumień i zaczerwienia. 
Prostota towarzyszy nie tylko składowi tegoż produktu ale i opakowaniu. Jest prosto ale i czytelnie. Etykiety zawierają wszystkie i wyczerpujące informacje na temat tego z czym mamy do czynienia, jego składu, działania czy daty ważności. Samo dozowanie produktu odbywa się w przyjemnej atmosferze, z malutkiej dziurki wyleci tyle produktu ile chcemy a nie ile się wyleje. Zatrzymać się muszę chwilę na zapachu tegoż produktu, jak dla mnie bajka. Nie pachnie wcale różami, na co wskazuje zawartość procentowa poszczególnych składników. Jak dla mnie pachnie on lawendowo z domieszką pozostałych wód. Już sam zapach działam na mnie jak pewnego rodzaju aromaterapia. Dalej jest tylko lepiej, bo z każdym przetarciem wacikiem, moja buzia zyskuje nowe oblicze. Jest jaśniejsza, odprężona, cudownie gładka i miękka. Tonik robi dobrą robotę także wtedy, gdy potrzebuje ona ukojenia po zastosowaniu glinki, czy też peelingu od których nie stronię aby pozbyć się niedoskonałości. Często na noc na przetarciu tonikiem twarzy rezygnuję z nałożenia kremu. Nie potrzebuję go, bo moja cera jest cudownie nawilżona i wyciszona po całym dniu noszenia makijażu. Mam jeszcze patent na wykorzystanie tego toniku, to mój niezbędnik szczególnie przed okresem, kiedy moja cera szaleje. Przygotowuję miksturę składającą się z odrobiny rzeczonego toniku, kilku kropel olejku tamanu a także dwóch trzech olejku herbacianego. Wszystko mieszam a zagłębieniu dłoni a powstałą emulsję nakładam na buzię. Kładę się spać, a rano cieszę się jak dziecko, bo pryszcze znikają.
Jedyne do czego można się przyczepić, choć ja tego nie czynię, nie czepiam się wysokiej ceny albowiem działanie wynagradza mi wszystko. Wydanie 60 złotych w starciu z wysokiej jakości naturalnymi składnikami a także fenomenalnym działaniem nie boli aż tak bardzo. Zresztą ja zawsze poluję na promocje, chyba jeszcze żadnego produktu Pat& Rub nie nabyłam w cenie regularnej. 




środa, 27 listopada 2013

Princess. Barry M.

Princess. Barry M.
Dworem królewskim zainspirował się Barry M tworząc jedną z nowych kolekcji lakierów teksturowych. Pod nazwą The Royal Textured Glitter kryje się pięć lakierów utrzymanej w tonacji złota, bieli, różu  i purpury a wszystko okraszone brokatem. A jak mamy dwór, to przydałaby się w nim jakaś księżniczka. A jak mamy księżniczkę, to musi być na bogato, czyli złoto i różowo. I taki jest lakier o nazwie Princess. Różowa baza a w niej zatopione złote drobinki. Całość nie wygląda jednak przeładowanie, czy kiczowato. Efekt końcowy bardzo przypadł mi do gustu i mówię to ja, czyli niezbyt wielka fanka glitterów. Chyba pod te święta zmienię zdanie i lakiery o podobnym efekcie będą częściej gościć na mych paznokciach. Sama aplikacja lakieru przebiegała zupełnie bezproblemowo, dwie cienkie warstwy i gotowe. Lakier prezentuje się przednio, zresztą zobaczcie same :). 








poniedziałek, 25 listopada 2013

Podkład mineralny. Everyday Minerals.

Podkład mineralny. Everyday Minerals.
Śnieg! ale, że spadł ? ale, że zimno i wietrznie? Nie wierzę! Zaskoczona z lekka zaczęłam poranne poszukiwania czapki i rękawiczek aby móc nos na dwór wychylić. Moje dziecko też wstało zaskoczone i zdziwione, ale faktem że śniegu tak mało, jak on na sankach będzie jeździł i bałwana lepił. Co to pogoda potrafi zrobić z ludzi. Lubić śnieg brrr. 
Tymczasem dziecko odprawione do przedszkola, a ja delektując się ciepłą herbatką z cytrynką przychodzę z recenzją z kolejnego podkładu mineralnego, jaki gościł ostatnio na moje twarzy niemalże każdego dnia. Skubany niezły jest! No można powiedzieć, że prawie znalazłam to czego od minerałów oczekiwałam, a oczekiwania te po tysiącach przeczytanych recenzji miałam ogromne. Idealne krycie, cudowny, długi mat  do tego naturalny wygląd a wszystko zamknięte w produkcie o bajecznie prostym i krótkim składzie pozbawionym zapachów, konserwantów, silikonów czy parabenów. No nic tylko kupować i używać. Jak te zapewnienia producenta podkładu Everyday Minerals a także opinie użytkowniczek mają się do mojej twarzy w opinii poniżej.





Decydując się na ten akurat podkład na sam początek musimy wybrać odpowiednią dla siebie formułę. Do wyboru mamy więc matującą, rozświetlającą, pół matową a także IT czyli intensywnie kryjącą. I na ten właśnie rodzaj podkładu się skusiłam. Kolejna rzecz, z jaką musimy się uporać przy zakupie podkładu mineralnego jest odcień. Dla mnie to nie lada wyzwanie i pewnego rodzaju ruletka. Pomocne i bezcenne są wszelkiego rodzaju słocze, polecam się im przyjrzeć.Wybrałam ten przeznaczony dla jasnych do średnich karnacji w tonacji neutralnej, czyli Light Neutral. 
Podkład przychodzi do nas w dosyć dużym a przez to wygodnym odkręcanym opakowaniu. Niech kogoś drzwi ścisną kto wymyślił te mini dziurki do wysypywania produktu. Ile ja się nie nastukam aby coś wydobyć. Podkład należy do tych bardziej kremowych, stąd wyspanie odpowiedniej ilości przez te mini pięć dziurek to istne wyzwanie.





Na szczęście niedogodności natury technicznej bledną na skutek efektu jaki widzę po nałożeniu podkładu na buzię. Nakładam go miękkim pędzlem kabuki po uprzednim nałożeniu serum z witaminą C a następnie kremu. Uwielbiam to uczucie, kiedy warstwa po warstwie moja buzia nabiera jednolitego kolorytu, naczynka i rozszerzone pory stają się niewidoczne. Podkład nie kryje intensywnie jak wskazuje na to jego formuła. Nałożony tradycyjnie na sucho, daje raczej średnie krycie, dla mnie zupełnie wystarczające. Nie uświadczymy tu płaskiego matu, raczej jest ono lekko satynowe. Dzięki temu wglądamy świeżo i naturalnie. Uwagę zwrócić muszę także na rzecz istotną, podkład absolutnie nie warzy się na skórze, ani też nie znika. Na mojej buzi zmatowionej w strefie T trwa większość dnia. Jeżeli chodzi o czas trwania matu to już sprawa myślę indywidualna, u mnie w upały potrzebował chusteczkek matujących po kilku godzinach. Teraz jesienią, ewentualnych poprawek dokonuję po południu ( makijaż robię około godziny 6.30 rano).
Wszystko pięknie ładnie, ale widzę jeden minusik w tymże podkładzie. Otóż, ucieszył mnie ogromnie fakt, że jakimś cudem udało mi się wstrzelić z doborem odcienia, niestety  czar prysł szybko, bo podkład ciemnieje w ciągu dnia. Tym sposobem teraz kiedy jestem już bledsza robi się dla mnie za ciemny. Muszę zacząć poszukiwania kolejnego jaśniejszego odcienia, bo że sięgnę po kolejne opakowanie to rzecz pewna. Podkład Everyday Minerals pasuje mi pod każdym względem i jest bliski ideału. 



Podkład o pojemności 4,8 grama kosztuje około 70 złotych, do nabycia tylko w internecie. 

Podkład Intensywnie Kryjący: Mika (CI 77019), Lauroyl Lysine. Może zawierać: Dwutlenek Tytanu (CI 77891), Tlenek Żelaza (CI 77491, CI 77492, CI 77499), Ultramaryna (CI 77007).

czwartek, 21 listopada 2013

Rumiankowy żel do twarzy. Sylveco.

Rumiankowy żel do twarzy. Sylveco.
Można? Można! Stworzyć żel do mycia twarzy tłustej, borykającej się z różnorakimi problemami w oparciu o prosty ale bogaty skład, który będzie nie tylko doskonale oczyszczał, ale i działał antybakteryjnie czy przeciwzapalnie. A jeśli dodamy do tego także działanie hypoalergiczne otrzymujemy produkt doskonały. Moje zadowolenie jest tym większe, albowiem produkt ten pochodzi od polskiego producenta. Brawo!




Prosta, minimalistyczna butelka z pompką skrywa w sobie 150 mililitrów dosyć charakterystycznie pachnącego rumiankiem żelu. Zapach to intensywny, przypominający mi woń jaka unosi się z całego, wielkiego rumiankowego pola. Ja jestem na tak, ale zdaję sobie sprawę że nie każdy nos będzie zadowolony. Jeśli taka sytuacja miałaby miejsce, radzę zwrócić uwagę na niezwykły naturalny skład tegoż produktu, gwarantuję że będzie lepiej.  Nie znajdziemy tu niczego co mogłoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić i tak już przecież problematycznej cerze. Zero SlSów, barwników, konserwantów, czy substancji zapachowych. Za bazę myjącą służy delikatny ale skuteczny detergent o nazwie  Glukozyd laurylowy. Kolejnym istotnym składnikiem żelu, który odpowiada także za jego ciemnozielone zabarwienie jest olejek rumiankowy. Znany i ceniony od wieków ze względu na silne działanie przeciwbakteryjne i przeciwzapalne przy jednoczesnym działaniu łagodzącym na skórę, która jest wrażliwa, czerwona czy spękana. Jako fanka kwasów nie mogłam nie zwrócić uwagi na zawartość w żelu kwasu salicylowego ( w stężeniu 2%)  należącego do grupy kwasów BHA o działaniu złuszczajacym, przeciwbakteryjnym i lekko ściągającym. Pomaga walczyć z zaskórnikami a także istotnym dla mnie problemem, czyli nadmiernym wydzielaniem sebum. Komponując skład Sylveco nie zapomniało o jednej istotnej rzeczy a mianowicie a dodaniu substancji nawilżających panthenolu i gliceryny. Wszak cera tłusta czy mieszana tego potrzebuje jak każda inna. 
Żel ma dosyć gęstą ale lejącą konsystencję, przypominającą trochę olejek aniżeli faktyczny żel. Nie spodziewajmy się tutaj ogromnej piany, żel nie pieni się prawie wcale, po zmieszaniu go z wodą tworzy delikatną emulsję, która znakomicie i głęboko oczyszcza buzię. Nie robi tego jednak agresywnie. O co to to nie! Wręcz przeciwnie, po spłukaniu żelu wodą i osuszeniu ręcznikiem jednorazowym moja buzia jest niezwykle miękka i gładka bez podrażnień, zaczerwienień czy ekstremalnego wysuszenia. Lekkie napięcie czuję, ale nie jest ono jakoś nieprzyjemne. Ma to związek z tym, że żel ma kwas i dosyć silnie działający olejek a moja cera należy do wrażliwych. Żel za złotych siedemnaście kupiłam z zamiarem stosowania wieczorem jednakże ze względu na jego niezwykle delikatne działanie z powodzeniem używam go także rano. 




Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Glycerin, Salicylic Acid, Panthenol, Sodium Bicarbonate, Sodium Benzoate, Chamomilla Recutita Oil

poniedziałek, 18 listopada 2013

Barry M. Matowa Vanilla.

Barry M. Matowa Vanilla.
Jak obiecałam tak i czynię, czyli prezentuję na swych paznokciach matowy lakier wchodzący w skład kolekcji Matte Nail Paint . Kolor Vanilla to jeden z ciekawszych i piękniejszych jakie przyszło mi w swoim długim życiu mieć. Z połączenia szarości, różu i beżu wyszedł niespotykany i niecodzienny kolor. A jeśli dodamy do tego jeszcze moje ulubione matowe wykończenie uzyskamy lakier prawdziwie oddający panującą za oknem jesienną aurę. Naturalny efekt, kojarzący mi się z kolorem wrzosu, na pewno będzie często gościł na moich paznokciach. 
Z kwestii technicznych, lakier należy do tych kremowych ale o dość lejącej się konsystencji. Na szczęście pędzelek nie jest zbyt duży, tak że można swobodnie nim manewrować bez rozlewania. Maty niestety wydobywają wszelkie nierówności płytki, także konieczne będzie nałożenie pod lakier bazy. Aby uzyskać zadowalający efekt musiałam nałożyć trzy warstwy lakieru. Wynika to z prostej przyczyny a mianowicie nieznajomości lakierów Barry M i ich zachowania. Teraz już będę wiedzieć, że należy więcej nabierać lakieru  na pędzelek i następnym razem myślę, że wystarczą dwie warstwy. Co do wykończenia to jest ono jak najbardziej zbliżone do matu, czytałam opinie o półmatowym efekcie, myślę, że ono takie nie jest. Półmatowe wykończenie dają lakiery na przykład Inglota, tutaj jest zdecydowanie lepiej. 










sobota, 16 listopada 2013

Lakierowe nowości od Barry M.

Lakierowe nowości od Barry M.
Jak to mówią, lakierów nigdy dość. W tej dziedzinie nie obowiązuje projekt denko, czy też kłębiące się czasem po głowie myśli, że kupuję kolejny podobny lub ba nawet taki sam kolor. W ostatnim czasie moje zbiory powiększyły się o sześć flaszeczek lakierów Barry M. Jestem ich szczególnie ciekawa, albowiem marka mimo, że mi znana z blogowych opowieści to nie gościła nigdy na moich paznokciach.




Z kolekcji The Royal Textured Gliiter Colection o piaskowej fakturze z dodatkiem brokatu wybrałam dwa odcienie. Princess to urocze połączenie różu i złota,natomiast Duchess to pięknie mieniący się brąz ze srebrnym brokatem.


Nie mogłam przejść obojętnie obok matowej propozycji Barry M. Nowa kolekcja Matte Nail Paint to kolekcja pięciu, pięknych doskonale wpisujących się w jesienne klimaty kolorów. W moim władaniu znalazły się trzy z nich.


Zaczynając prezentację od lewej strony mamy tu kolor Vanilla, najciekawszy moim zdaniem z całej gromadki, to beż w połączeniu z popielatym plus delikatna nutka różowego. Dalej mamy odcień Mocha, czyli połączenie kawy z mlekiem, czy też mocnego kakao. Idealny na jesień. Na koniec zostawiłam Caramel, kóry  z kolei przywodzi mi na myśl kolor syropu karmelowego, lubię go dodawać do zimowej kawki.

Paznokcie udało mi się doprowadzić do porządku, tak więc od jutra zaczynam testowanie moich nowych nabytków.



piątek, 15 listopada 2013

Kanebo, Sensai Smothing Water make-up Base.

Kanebo, Sensai Smothing Water make-up Base.
Długi czas ja naiwna dawałam się zwodzić zapewnieniom producentów, że tylko baza może w znaczący sposób przedłużyć trwałość makijażu. Niezależnie od kategorii cenowej czy marki większość baz łączy jedno a mianowicie to, że w mniejszym lub większym stopniu naszpikowane są silikonami. I o ile po wykonaniu makijażu byłam zadowolona z osiągniętego efektu, mam tu na myśli wygładzoną buzię i dobrze prezentujący się makijaż, to na dłuższą metę miałam wrażenie, że moja skóra się dusi, nie oddycha. Nie wiem jak ja mogłam tę lepką, śliską substancję nakładać na swoją własną buzię, która i bez tego przysparza mi wielu problemów. Z wielkim zainteresowaniem podeszłam do propozycji Kanebo a mianowcie bazy pozbawionej silikonów. Produkt zaintrygował mnie bardzo, albowiem moja dotychczasowa wiedza nie dopuszczała myśli iż baza może być ich pozbawiona. Jak baza to muszą być silikony, tak myśli większość producentów. Kanebo jest wyjątkowe, dzięki zastosowaniu w swoich produktach najszlachetniejszej odmiany jedwabiu Koishimaru, o najbardziej dobroczynnym działaniu. Kiedyś zarezerwowany wyłącznie dla cesarzy i dystyngowanej elity. Jedwab ten ma wyjątkową zdolność pobudzania skóry do produkcji kwasu hialuronowego, substancji niezbędnej by skóra była gładka, sprężysta i wyglądała zdrowo. Prezentowana dziś baza oparta jest na wodzie pochodzącej z najświętszej góry Japonii, czyli Fuji. W skrócie chodzi o to, że produkt po apliakcji ma stworzyć na skórze ściśle przylegający, niewidoczny  film, który ujędrni, nawilży i wygładzi skórę a tym samym stworzy idealną bazę pod makijaż. Wszystko zgodnie z rytuałem Saho, który pokazuje, że każdy może wykonać perfekcyjny i nieskazitelny makijaż w oparciu o prostą zasadę : " Baza+ kolor" . Nałożenie nawilżającej bazy a następnie makijażu chroni i upiększa skórę na wiele godzin, zapewniając jej zdrowy blask.




Wizualnie baza prezentuje się niezwykle elegancko. Bez udziwnień, pstrokatych kolorów i niepotrzebnych sloganów. Czarny kartonik a w nim szklana buteleczka z pompką. Całość to 30 militrów dosyć przyjemnie ale broń Boże nie nachalnie pachnącej dosyć wodnistej emulsji. Chyba tak należy określić tę konsystencję, jako rzadką emulsję przypominającą zdecydowanie produkt pielęgancyjny, aniżeli bazę. Nakładam ją standardowo czyli po aplikacji kremu. Pomimo swej rzadkiej konsystencji, baza dosyć łatwo się aplikuje i  równie szybko wchłania. Już po chwili czuję, że moja buzia nabiera niezwykłej delikatności i miękkości. Pomimo braku silikonów czuć delikatny poślizg na buzi. Ułatwia to zdecydowanie nakładanie podkładu i co ważne zużywam go w mniejszych ilościach. Buzia wygląda jakoś tak zdrowo i niespodzianek mniej, więc nie ma sensu nakładać dużej ilości podkładu. Wreszcie czuję, że moja buzia oddycha, nie dusi się, jest odpowiednio nawilżona długie godziny. I ta trwałość makijażu mmm rewelacja. Podkład nie znika nawet w upały, tylko trwa na swoim miejscu większość dnia. A i po zmyciu makijażu pełne zadowolenie, bez oznak zmęczenia, cieni, pryszczy, zaskórników. To baza można powiedzieć z prawdziwego zdarzenia, czyli pielęgnuje i przedłuża makijaż. W niczym nie przypomina silikonowych baz jakich mnóstwo na naszym rynku, które sprawiają tylko wrażenie, że nasza cera wygląda dobrze, w rzeczywistości zapychają ją okrutnie. Baza jak na razie mój ideał, niestety jest diabelnie droga ( około 180 zł) ale jest i tak samo wydajna. Swój egzemplarz mam już jakieś dwa lata. 



Skład:Water, Dipropylene Glycol, Butylene Glycol, Peg-20, Glycerin, Maltitol, Peg-60 Hydrogenated Castor Oil, Carbomer, Hydroxypropyl Methylcellulosa, Polysorbate 20, Fragrance, Soderfin.se, Potassium Hydroxide, Disodium Edta, Xanthan Gum, Alcohol, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Hydrolyzed Silk, Hydrolyzed Rice Extract, Bht, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Butylparaben. 

środa, 13 listopada 2013

Szampon Objętość i wzmocnienie. Pat&Rub.

Szampon Objętość i wzmocnienie. Pat&Rub.
Każdy kto ciut ciut interesuje się wpisami na moim blogu wie, że polską naturalną kosmetyczną marką, którą swym nazwiskiem wspiera nie nikt inny tylko sama Kinga Rusin, bardzo lubię. Nie jestem jednakże w stosunku to produktów marki Pat&Rub nastawiona jakoś specjalnie bezkrytycznie. Staram się w tym swoim testowaniu znaleźć prawdziwe perełki, do których zawsze chętnie wracam, których używanie sprawia mi ogrom przyjemności i co najważniejsze sprawia, że czuję, że moje ciało czy włosy wyglądają lepiej.
Produkt, o którym dziś napiszę to szampon wchodzący w skład linii Objętość i Wzmocnienie mający świetnie wpisywać się w potrzeby włosów cienkich, delikatnych i jednocześnie zniszczonych, czyli wypisz wymaluj takich właśnie jak moje. Szampony uważam za produkty pierwszej potrzeby, włosy myję codziennie z uwagi na fakt, że błyskawicznie w nocy ulegają przetłuszczeniu a co za tym idzie, stają się przyklapnięte. Perspektywa włosów pełnych objętości a także dodatkowo wzmocnionych wyglądała tak przekonująco, że musiałam no musiałam spróbować.





Szampon, którego pojemność wynosi 250 mililitrów, czyli absolutny standard w tego typu produktach dostajemy w stojącej tubie. I nawet może ciekawe i wygodne to rozwiązanie, jednakże mające sens tylko w przypadku produktów, które mają raczej gęstą konsystencję, tutaj produkt jest dosyć rzadki, lejący tak więc takie rozwiązanie jest nad wyraz niewygodne. Tak więc, ja tak podpowiedzieć chciałam aby pomyślano nad jego zmianą. Kwestię opakowania co do którego nie tylko ja mam zastrzeżenia mamy załatwioną, czas zająć się wnętrzem tegoż produktu. Nie sposób nie zwrócić uwagi na skład, który jak zawsze jest w pełni naturalny, zawierający tylko nie drażniące detergenty roślinne, delikatne dla skóry głowy. Znajdziemy tu kompleks ziół, zwiększający wizualnie objętość włosów a także pobudzający ich wzrost. Kompozycja to bardzo ciekawa i przyznam się, że o wielu z nich nigdy nie słyszałam. Mowa tu o ekstrakcie z bringraj ( wzmacnia włosy, wspomaga rośnięcie, regeneruje), ekstrakcie z babki płesznik ( pogrubia włosy), czy ekstrakcie z jasnoty białej ( poprawia wygląd włosów, wzmacnia). Ponadto  mamy tu bardziej popularne i znane ekstrakty jak ten z zielonej herbaty ( odświeża) czy żeń-szenia  ( stymulują meszki włosowe do rośnięcia, poprawiają ukrwienie głowy). Wszystko to tworzy niezwykle przyjemną dla mego nosa mieszankę. Myślę, że zapach tegoż produktu mogę zaliczyć do jednego z ulubionych mam tu na myśli te o ziołowym zabarwieniu.
Szampon jak już wspominałam wcześniej należy do gatunku tych rzadszych, trzeba o tym pamiętać i uważać przy jego aplikacji aby niepotrzebnie narozlewać. Jak na szampon o naturalnym składzie tworzy on dość przyzwoitą pianę. Każdego ranka mam dosyć mocno przetłuszczone włosy, lubię zatem kiedy szampon dokładnie je oczyści a przy tym nie podrażni skóry głowy. Ten szampon z całą pewnością to czyni, jednakże aby cieszyć się na prawdę czystymi, skrzypiącymi włosami muszę go użyć dwukrotnie. Szampon ten podobnie jak wiele innych podobnych naturalnych produktów niestety wymaga użycia odżywki, bo potrafi plątać włosy. Dla mnie osobiście nie jest to wielki problem, bo mam krótkie włosy i na pewno łatwiej sobie z nimi poradzić, jednakże i na nich parokrotnie zauważyłam opór grzebienia przy rozczesywaniu.
Co do działania, jest super. Moje włosy po kilku użyciach wyraźnie odbiły od nasady, były wyczuwalnie grubsze i co najważniejsze efekt ten trzymał się cały dzień. Przez całe stosowanie tegoż produktu nie odnotowałam żadnego swędzenia skóry głowy, które towarzyszy mi często. 
Jedynym minusem, który ten szampon posiada, to jego kiepska wydajność. Ta dosyć rzadka konsystencja plus moje codzienne go używanie sprawiły, że skończył się w mgnieniu oka.  Co przy regularnej cenie 49 złotych, wychodzi nieekonomiczne. Czekam więc na jakąś promocję, mam ochotę także na odżywkę z tej serii.






Skład Aqua, Camelia Sinensis Leaf Water, Cocamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Sodium Cocoamphoacetate, Betaine, Glycerin, Plantago Psyllium Seed Extract, Lamium Album Flower Extract, Panax Ginseng roqt Extract, Eclipta Prostrata Extract, Inulin, Cocoyl Proline, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Parfum, Yogurt Powder, D-Panthenol, Sodium Phytate, Citric Acid, Limonene, Linalool.