czwartek, 28 marca 2013

Bell.Lip Tint.

Bell.Lip Tint.
Pomadki trwale barwiące usta, czy też pisaki, czy też mazaki szturmem wchodzą do oferty większości firm. Mam nieodparte wrażenie, że dzieje się podobnie jak z kremami BB, wszyscy je muszą mieć. Sama idea tego typu produktów bardzo mi się podoba, makijaż ma wyglądać jak gdyby był pernametny, kolor wżera się w usta, dostosowując się do nich dając efekt naturalnie wyglądających ust. Dlatego tego typu najlepiej testować na ustach, nie na dłoni. Bo to co zobaczymy na dłoni nijak się będzie miało do efektu na ustach.



Bell Lip Tint idąc za głosem producenta dzięki specjalnie dobranym składnikom ma barwić naskórek dając bardzo trwały efekt. Czytając dalej dowiadujemy się iż kolory zostały tak dobrane aby usta wyglądały naturalnie i świeżo. Jak dla mnie ta kolorystyka jest bardzo jaskrawa, wręcz rażąca, widać to od razu po pierwszych testach na dłoni. Dla mnie te odcienie nie wyglądają naturalnie, raczej rzucają się w oczy.Wybrałam odcień o numerku 5 czyli bardzo jaskrawy róż z dodatkiem fuksji. 



Na pewno nie jest to produkt, który da radę nałożyć na nie wypielęgnowane usta, na pewno nie jest to produkt które nałożymy na usta z wystającymi skórkami. Ja przed aplikacją nakładam balsam ochronny, czekam chwilę aż wygładzi i nawilży usta. Na pewno nie jest to produkt, który nałożymy w biegu, w samochodzie, bez użycia lusterka. Jest ono koniecznością aby prawidłowo i równo nałożyć produkt. Na pewno jest to produkt, który wymaga wprawy a także szybkości działania. Nakładany aplikatorem momentalnie wtapia się w  usta, wszelkie niedociągnięcia będą widoczne. Jeżeli kolor rozłożymy nierównomiernie, tak już zostanie i tak też nierówno będzie schodził z ust. 


Mój kolor akurat nie wiem jak inne wygląda podobnie na dłoni jak i na ustach. Jest żywy i intensywny. Na zdjęciu widzicie dwie warstwy produktu. Kolor po chwili od aplikacji stapia się z ustami. I jest nie do ruszenia, można pić i podjadać bez obaw. Piszę podjadać, bo obiadu złożonego z trzech dań to on nie wytrzyma. Kolor straci swoją intensywność. Na pewno nie brudzi szklanek ani filiżanek.


Ponieważ nakładanie lip tinta aplikatorem jest trochę kłopotliwe i dlatego że na co dzień nie lubię aż tak intensywnych ust , ja nakładam go palcami. Nabieram go odrobinę i rozcieram na ustach. Oczywiście pamiętam o zasadzie : robić to szybko i równomiernie. Aa palec trzeba szybko zmyć, produkt szybko wżera się w skórę. W efekcie uzyskuję efekt delikatniej podkreślonych, zdrowo wyglądających i na długo zabarwionych ust. Tak aplikowany produkt, trzyma się trochę krócej  niż nałożony dwiema warstwami aplikatorem ale jest okej. Reasumując za niecałe 9,90 mamy dosyć dobry produkt   trwale barwiący usta, jego nakładanie wymaga trochę zachodu, ale efekt i trwałość wszystko wynagradzają. 




wtorek, 26 marca 2013

Rewitalizujący olejek do ciała. Pat&Rub

Rewitalizujący olejek do ciała. Pat&Rub
Uwielbiam długie i bardzo ciepłe kąpiele. Wiem wiem to zło dla skóry i wypadało by chociaż ją balsamem potraktować, niestety jestem okrutna i tego nie czynię. No bo jak z tej bardzo ciepłej kąpieli wychodzę to robi mi się chłodno, jedyne o czym wtedy myślę to nałożenie piżamy i ucieczce pod koc. Rano też mi się nie chce, bo czekanie na wchłonięcie balsamu mnie wpienia. Co jakiś czas skóra ciała przypomina mi o swoim istnieniu przesuszeniami, chropowatością, no generalnie wygląda to nieciekawie. Zaczęłam od denkowania Jaśkowych oliwek, które się pałętały gdzieś po domu. I doszłam do wniosku, że to jest ta droga. Oliwkę wcieram na wilgotną skórę, chwilę masuję a potem wycieram się jak  zwykle ręcznikiem i gotowe. Potem rzuciłam się na olejki Alerry, ale one poza świetnym zapachem i od niedawna pompeczką dają przynajmniej na mojej skórze krótkotrwały efekt nawilżenia. 
Z wielkim zainteresowaniem zabrałam się za używanie olejku rewitalizującego Żurawina i Cytryna od Pat&Rub oczywiście. 



Olejek wraz z innymi produktami wchodzi w skład serii przeznaczonej dla skóry szczególnie problematycznej. W skład tego produktu  pachnącego cytryną nie żurawiną ( w mojej głowie długo siedziało przeświadczenie, iż pachnie on żurawiną!) wchodzą oleje tłoczone na zimno. Olej żurawinowy ma działanie anti-aging, doskonale się wchłania i dobrze nawilża. Poza tym mamy tu działający wygładzająco i oczyszczajaco olejek cytrynowy. Te dwa oleje to nie wszystko, aby pielągnacja była kompleksowa dodano do niego także
olej  z oliwek – wygładza i koi
olej babassu – uelastycznia, nawilża, jest naturalnym filtrem UV
olej winogronowy -działa przeciwrodnikowo i kojąco
naturalna witamina E – wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża oraz
inne roślinne substancje natłuszczające i  nawilżające
Wszystkie składniki jak powszechnie wiadomo pochodzą z upraw ekologicznych i posiadają odpowiadają odpowiednie certyfikaty. 


Sam produkt to tylko 125ml produktu, piszę tylko bo stosowany sumiennie każdego wieczora znika w mgnieniu oka. Na plus wygodna, higieniczna pompeczka wydobywająca produkt w odpowiedniej dla naszych potrzeb ilości. olejek jak już wspominałam pachnie cytrynowo, bardzo podobnie do olejku Alterra tego w wersji z limonką. Zapach jest orzeźwiający i pobudzający, bardzo takie lubię. 



Stosowanie olejku zaczęłam kiedy moja skóra pozostawała w nieciekawym stanie, to znaczy na łokciach i kolanach pojawiły mi się jakieś dziwne strupy, które powodowały znaczny dyskomfort. Wyeliminowałam poprzez badania zmiany chorobowe, stanęło na tym że to najpewniej objaw spędzania zbyt długiego czasu w wodzie. Oczywiście winę zrzuciłam na zbyt twardą wodę. Olejek nakładam każdego wieczora na jeszcze wilgotną skórę, wykonując delikatny masaż i delaktując się jednocześnie wspaniałym zapachem, który roznosi się po całej łazience. Potem wycieram ręcznikiem i mogę cieszyć się nawilżoną, miękką, gładką skórą. To działa! skóra jest jakby wilgotna długie godziny. Z  upływem czasu  moje kolana a także łokcie wracają do formy. Po wchłonięciu nie pozostawia tłustej warstwy czego szczerze nie znoszę. Oczywiście nie ma się co oszukiwać, że efekt będzie widoczny po kilku użyciach. Ważne jest systematyczne stosowanie. W ogóle uważam, że naturalne produkty potrzebują dłuższego czasu na zadziałanie.


Odrobinę olejku dodaję zawsze do glinki, przyznam że nie mogę się bez niego obejść. Olejek cytrynowy w nim zawarty rozjaśnia cerę. No i ten zapach, czuję się prawie jak w SPA, nawet dym papierosowy wydobywający się z kratki wentylacyjnej od sąsiadów zawsze jak się kąpię nie jest mi straszny. 
Olejek kosztuje aktualnie 55zł z groszami, cena wysoka to fakt. Ale na usprawiedliwienie należy przypomnieć o naturalnych, certyfikowanych surowcach w nich zawartych. Może nie zawsze, może nie co dziennie ale od czasu do czasu warto zafundować sobie coś innego poza oliwką Hipp:)


poniedziałek, 25 marca 2013

L'oreal mam dla jednej z Was- rozwiązanie konkursu

L'oreal mam dla jednej z Was- rozwiązanie konkursu
Dziękuję za liczne wzięcie udziału w moim małym rozdaniu. Przykro mi, że nagroda jest tylko jedna, chciałabym obdarować każdą z Was. Losowanie się odbyło z samego rana. Pomógł mi Jasiek.

Jasiek miał zabawę ze zwijaniem karteczek


a potem losowaniem


mamy zwycięzcę


czyli


madziakudla Gratulujemy :) wyślij swój adres do wysyłki na maila podanego w zakładce Kontakt.



niedziela, 24 marca 2013

Miłości z tego nie będzie. Rimmel BB Cream.

Miłości z tego nie będzie. Rimmel BB Cream.
BB w ofercie Rimmel to więcej niż podkład, więcej niż krem nawilżający. Idąc za głosem pieśni go chwalących produkt ma działać na dziewięciu płaszczyznach, czyli
nawilżać
minimalizować występowanie porów skórnych
pomagać chronić cerę przed szkodliwym działaniem promieniowania UV ( filtr 25SPF)
odżywiać
kryć
maskować
wygładzać
matowić
rozjaśniać

Nabyłam go z zamiarem stosowania w ciepłe dni wiosną i latem. Moja cera lekko muśnięta słońcem nie potrzebuje wtedy mocnego krycia. Szukam na ten czas lekkich kremów koloryzujących tak aby jedynie ujednolicić cerę i dodać jej matu. Moim zdaniem to nowe cudo to dziewięć nieszczęść. I nie chodzi o to, że się czepiam  nie koreańskich bebików, których pełno w okół.





Krem dostajemy w tubce 30ml i typowej dla marki kolorystyce, czyli beżowo niebieskiej. Cudo to kosztuje rzekłabym grosze bo około 17zł. Za parę złotych tyle obietnic? Chyba się opłaca.. pomyślałam wrzucając do koszyka, jeden z dwóch dostępnych odcieni. Light to wersja jaśniejsza. Tutaj pierwsze schody, jasny odcień to to nie jest, raczej nie nada się dla bardzo jasnych cer. W dodatku jest on jakiś taki ziemisty, coś mi w nim nie gra. Mam wrażenie, że moja cera wygląda w nim szaro. Bez odrobiny różu na policzkach się nie obejdzie.



Do nakładania przystąpiłam jak zwykle z pomocą lekko zwilżonego pędzla Hakuro H50S i to pierwszy Zonk, krem jakoś tak rozmazuje się dziwnie, nie idzie go rozprowadzić. Nakładanie palcami przebiega w podobny sposób. Krem dosyć dobrze kryje, porównałabym go do podkładu ze średnim stopniem krycia. Ładnie zakrywa wszelkie nieodoskonałości. Nie jest to zatem produkt niewidoczny na skórze. Dodatkowo pozostawia nieestetyczny błysk na twarzy, puder to konieczność zatem. 



Niestety efekt znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Moja twarz szczególnie w strefie T świeci się przypudrowana pudrem Kryolan po około godzinie. Poza tym krem genialnie zaczyna podkreślać wszystko co złe na mojej twarzy. Widzę pory, które normalnie są mniej widoczne, widzę zaskórniki na nosie, których normalnie nie widzę wcale, a do tego pięknie zapycha. Stosowałam go pięć dni a moja broda wygląda jak nieszczęście. Do kompletu dodam, że krem dziwnie czuć na twarzy. Czuję się jakbym miała jakąś super tapetę a nie niby lekki krem. Moim zdaniem on nawet dla suchych i normalnych cer się nie nadaje, bo mi schodzi błyskawicznie również z miejsc, gdzie mam cerę normalną. 


Gdzieś przeczytałam, nie wiem czy nie na FB Rimmla, że ten o to produkt ma zastąpić fenomenalny podkład Match Perfection Gel, kórego już ciężko gdziekolwiek zdobyć. Moim zdaniem to błąd wielki, ten krem nie dorasta mu do pięt. 




sobota, 23 marca 2013

Mój makijaż codzienny.

Mój makijaż codzienny.
Wczoraj skupiłam się na kosmetykach jakie stosuję w pielęgnacji każdego dnia (KLIK) dziś postanowiłam po krótce  przedstawić produkty jakie stosuję w codziennym makijażu. Bez niego nie potrafię wyjść z domu, ba nawet jak z niego nie wychodzę też jestem umalowana. Z racji jasnej karnacji, jasnej oprawy oczu i brwi bez makijażu mnie nie ma. Wyglądam blado i źle, a jeśli do tego dodać niedoskonałości, przebarwienia i naczynka które są widoczne na mojej twarzy makijaż to konieczność. Znalezienie jednak odpowiedniego podkładu dla mieszanej cery to bardzo trudna sprawa, więc jeśli już znjadę taki który zakrywa to co trzeba i trzyma się kilka godzin używam go codziennie. Właściwie mój makijaż wygląda podobnie każdego dnia, jedyne co zmieniam to odcień różu do policzków i ewentualnie puder wykańczający. 
No więc lecimy:
Na oczyszczoną i nawilżoną twarz nakładam podkład obecnie jest to Max Factor 3w1 Facefinity All day Flawless 3in1 Foundation odcień nude 47. Bardzo dobry podkład z kremowym wykończeniem. Stopień krycia można dowolnie stopniować, świetnie wtapia się w skórę dając naturalny efekt.



Pod oczy lekki korektor rozświetlający True Match Magique L'oreal w odcieniu Rose Beige a na koniec puder sypki. Próbuję polubić z sypańcem od Guerlain, czyli Les Voiltess Mineral w odcieniu Beige Moyen 04. Z przykrością stwierdzam, że to źle zainwestowane ponad 200zł. Puder pięknie pachnie fiołkami i idealnie wygładza cerę, sprawia że pory są niewidoczne. Niestety efekt trzyma się u mnie bardzo krótko, dodatkowo ciemnieje w ciągu dnia. Mówię nie temu pudrowi jeśli chodzi o mieszane cery.

Podkład, puder, korektor mam a sobie.



Czas na rzęsy, nie wyobrażam sobie życia bez zalotki. Nic tak jak ona nie podkręca i nie otwiera oka. Obecnie stosuję tę od Inglota. Brwi podkreślam bardzo deliktanie kredką Schlecker O1 w kolorze brązowym.


Czas na konturowanie. Mam pewne wątpliwości, czy baza brązująca Chanel, którą od niedawna się cieszę nadaje się do konturowania. I jak policzki podkreśla znakomicie, nadając twarzy ciepłego wyglądu jak by skóry muśniętej słońcem tak do konturowania wydaje mi się, że odcień jest za ciepły. Można jej oczywiście dołożyć, ale wtedy wyłaniają się zbyt pomarańczowe tony.


Efekt po konturowaniu:


Na koniec róż, namiętnie każdego dnia nakładam Nars Orgasm. Nars to Nars i już jest piękny!


No można wyjść do ludzi


Rzut okiem na wszystkie produkty:


I pędzle od góry:
EcoTools do broznzera i różu, hakuro H50S do podkładu, Inglot 1SS do pudru. 





piątek, 22 marca 2013

Jak dbam o swoją cerę.

Jak dbam o swoją cerę.
O cerę, szczególnie taka jak moją czyli mieszaną, wrażliwą którą wszystko zapycha dbać należy dość szczególnie. I ja to wiem, nie wyobrażam sobie pójść spać z makijażem na twarzy czy też nie umyć i tonizować jej rano. Wyrobiłam w sobie pewne nawyki, które systematycznie stosuję każdego ranka i wieczora. Nie mam problemu z wcześniejszym wstawaniem z tego powodu, mam wrażenie że zachowuję się jak automat. Na przestrzeni lat zmieniło się moje podejście do stosowanych kosmetyków. Do niedawna można było mnie nazwać "człowiek mat", czyli rano wieczór i zawsze produkty matujące, wysuszające miały zapewnić dobry wygląd mojej cerze. Nie ukrywam, że wejście w blogowy świat otworzyło mi oczy i umysł,  na to że moja teoria jest niesłuszna. Mieszana cera jak każda inna potrzebuje także nawilżenia. Zaczęłam także baczniej przyglądać temu co na twarz pakuję, z chęcią sięgam po naturalne produkty. Efekt tego jest pozytywny, udąło mi się ograniczyć przetłuszczanie, nadal walczę z pryszczami na brodzie. Ale one to bardziej efekt zmian hormonalnych, które w moim ciele zachodzą a które nie pozwalają mi także zajść w ciążę. Za mną i przede  mną długie leczenie, mam nadzieję że przyniesie ono owoce.
Co do samej pielęgnacji, produktów które stosuję nie jest wiele, stawiam na dobre oczyszczanie a także nawilżanie. Zobaczcie co stosuję aktualnie :


Rano:

-Piankę oczyszczającą Himalaya Herbals uwielbiam za zapach, delikatność, brak ściągnięcia które szczególnie rano, kiedy człowiek zaspany wkurza podwójnie. Dobra cena i świetna wydajność sprawiają, że produkt ten zaliczam do jednego z lepszych zakupów kosmetycznych.(recenzja)
- wody termalne zbierają różne opinie, ja zaliczam się do grona wielbicielek tego typu produktów. Aktualnie stosuję wodę Caudalie, uwielbiam uczucie orzeźwienia jakie daje. Stosuję ją także do aplikowania na twarz, gdy nakładam glinki. 75ml produktu kosztuje około 25zł.
- nigdy nie zapominam o nałożeniu serum, aby moja cera była jeszcze lepiej odżywiona. Obecnie moim ulubieńcem jest produkt, który dostałam Hexxany. To serum oparte na naturalnych składnikach  z ekstraktem jojoba ma łagodzić podrażnienia. Serum Jojoba & Shisandra świetnie koi i nawilża cerę. szybko się wchłania dzięki temu mogę stosować go pod makijaż. Pełna recenzja wkrótce.
- Pod makijaż nakładam odświeżający fluid matująco- nawilżający Lierac (recenzja) przeznaczony dla cery normalnej i mieszanej. Świetnie sprawdza się pod minerały a także teraz kiedy udało mi się zapanować nad przetłuszczaniem cery. Lierac uwielbiam za zapach a także przyjemne estetycznie opakowania. Ten krem to najdroższy produkt jaki stosuję w mojej pielęgnacji. Kosztuje  około 100zł, w promocji około 75.


A wieczorem:
- prawidłowy demakijaż to podstawa. Uwielbiam testować wszelakie płyny micelarne. Rzadko sięgam po jakiś dwa razy, nawet jeśli jestem zachwycona. Obecnie jest to La Roche Posay z serii Effaclar. Bardzo dobrze radzi sobie z demakijażem twarzy jak i oczu. Kosztuje około 55łzł w aptece.
- następnie myję twarz mydłem w kostce Alep 40% Laurie (recenzja). W pełni naturalny produkt świetnie radzi sobie z oczyszczaniem twarzy dodatkowo ją nawilżajac. Pomaga także w walce znaściami.
- na strefę T nakładam tonik z kwasami LHA. Ten pachnący alkoholem produkt zwęża pory a także sprawia, że pryszcze szybciej się goją. Ma moc ! Kosztuje około 40zł.
- po oczyszczeniu nakładam serum , tak jak rankiem jest to Dr. Scheller
- a na koniec ekstra nawilżacz, czyli krem brzozowo-nagietkowy z betuliną Sylveco (recenzja), nie zapycha i genialnie zmiękcza cerę. Sama natura w składzie sprawia, że nie się z nim nie rozstaję.


Co kilka dni:
-Stawiam na w pełni naturalne dogłębne oczyszczanie cery. Glinka Ghassoul Organique (recenzja) przypadła mi najbardziej do gustu bardziej niż glinka zielona. Lubię jej zapach a także to że ma delikatne drobinki. Masaż nią wykonany sprawia,że cera jest rozjaśniona i dobrze oczyszczona bez wysuszania. 
- Czarne mydło to moje zdecydowanie moje tegoroczne odkrycie (recenzja). Produkt niezwykle popularny w kulturze orientu. Nadaje się do oczyszczania każdego typu cer także tych szczególnie wrażliwych. 
- w okresie jesienno-zimowym wspomagam się także kuracją z kwasami. Krem Peelingujący z 10% zawartością kwasu migdałowego Pharmaceris aktualnie stosuję tylko na brodę co jakiś czas robiąc sobie przerwę. Mam wrażenie, że moja cera się szybko do niego przyzwyczaja (recenzja)



Zbliża się wiosna i lato i najtrudniejszy czas dla mojej cery. Ciekawa jestem czy moja cera dobrze zareaguje na taką pielęgnację także wtedy. 

środa, 20 marca 2013

Kilka nowości w dobrej cenie.

Kilka nowości w dobrej cenie.
Wiosna za pasem, czas na wymianę garderoby dla całej rodziny. Wszyscy z naciskiem na Jaśka musimy kupic buty, spodnie i kurtki. Budżet zatem napięty na maksa, mniej zostanie na zakupy kosmetyczne. Na szczęście udało mi się wypatrzyć w kilku drogeriach fajne promocje. Za każdy z produktów, które widzicie wydałam mniej niż 10zł. Za wszystkie zapłaciłam niewiele ponad 30zł. 


Po kolei:


Z tego łupu jestem najbardziej zadowolona. Płyn micelarny Tołpa dermo Face, Physio przeznaczony dla cery wrażliwej w Hebe kosztuje teraz tylko 9,90. Cena regularna to około 25zł więc nic tylko brać:). Ten produkt jak i ponad 300 innych można nabyć w cenie 9,90. Niestety nie wszystko mają oznaczone, więc najlepiej wziąć gazetkę przed wejściem lub pytać. 


Tonik bezalkoholowy i płyn Micelarny Uroda ,Melisa to efekt wizyty w Naturze. Oba produkty można nabyć za około 7zł. Ciekawa jestem szczególnie płynu micelarnego.


To już kolejna butla zmywacza Essence, którą nabyłam. wydaje mi się, że lepiej spisuje się niż zmywacz Isana. Kosztuje w Hebe 4,99. 


O nowym płynie do kąpieli Isana o zapachu jabłko i wanilia wspominała Niecierpek. Z uwagi, że wszyscy lubimy kąpiele w piance i tego typu produkty schodzą w ekspresowym tempie kupuję raczej te tańsze produkty. Ten kosztuje 6,99. 


Dajcie znać, czy jeszcze coś gdzieś można upolować w dobrej cenie :)




poniedziałek, 18 marca 2013

Blogerskie lakiery po raz drugi.

Blogerskie lakiery po raz drugi.
Podjarana wspaniałą kolorystyką lakierów, które wymyśliły Dziewczyny kupiłam pięć buteleczek ( KLIK). Z pierwszym z nich z nich czyli Blue Lake stworzonym przez Gosię nawet się polubiłam, aplikował się bez problemów, wytrzymał trzy dni. Więc bez tragedii. Za to Panowie prezentowani w dzisiejszym poście czyli Mglista Poświata od Miratell i Zielona Fantazja od Bernadetty swoją formułą prezentują wszystko co najgorsze w lakierach. Przyznam, że dawno tak źle mi się paznokci nie malowało. Obaj ze szczególnym naciskiem na Mglistą Poświatę są strasznie gęste, smużą, bąbelkują, tworzą jakieś góry na płytce a schnie to milion godzin. I to ma być ta wspaniała niby żelkowa formuła się pytam? Szkoda, bo kolory wspaniałe całej kolekcji. Wiele z nas w ogóle pierwszy raz sięgnęło po lakiery Wibo i myślę, że się zawiodło. Ja w każdym razie już lakierów z szafy Wibo nie kupię. Próbowałam jeszcze nałożyć różowy od The Oleskaaaa, ale jest to samo, czyli słabo. Tak więc to moja ostatnia prezentacja lakierów z tej kolekcji, nie chce mi się tak kombinować.



Malowanie zajęło mi sporo czasu, na prawdę sporo. A dziś obudziłam się z poduszką na paznokciach i zmywacz mi się skończył...Nie mniej jednak kolory są fantastyczne, wiosenne i optymistyczne i tego nadal się będę trzymać. 






niedziela, 17 marca 2013

Pomadka Rouge Edition. Bourjois.

Pomadka Rouge Edition. Bourjois.
Korzystając z okazji iż wszystkie produkty do makijażu Bourjois do końca marca można kupić 20% taniej przyczaiłam się na pomadkę Rouge Edition. Opis i zapewnienia producenta przedstawiają się zachęcająco. Pomadka zawiera 1/4 pigmentów odbijających swiatło dodatkowo jej formuła została wzbogacona o wyciąg z orchidei zapewniając 10 godzinne nawilżenie. 




Większość odcieni jest soczysta i intensywna. Zwolenniczki mocniejszego efektu na ustach na pewno znajdą coś dla siebie. Ja wolę delikatniejszy efekt, wybrałam więc Rose Coquette ( 06), który w drogerii wyglądał bardziej brzoskwiniowo. W świetle dziennym przebija z niego sporo różowych tonów, czyli jest tak jak lubię .



Lubię ją za to, że nie podkreśla suchych skórek które często goszczą na moich ustach. Łatwo i gładko się rozprowadza dając lekko perłowe wykończenie , które daje w moim przypadku efekt pełniejszych ust. Ślicznie połyskuje w słońcu, idealna zatem będzie na wiosnę i lato. Co do zapewnień o 10-godzinnym nawilżeniu to jest ono moim zdaniem mocno przesadzone, ja go nie czuję w ogóle ani w trakcie jej noszenia ani tym bardziej po tym jak kolor zniknie z ust. Na szczęście nie ma właściwości wysuszających. 


Pomadka nie wytrzyma żadnego posiłku ani też picia , ale nie czepiam się nikt nie mówił o tym że jest to produkt o przedłużonej trwałości. Bez jedzenia i picia wytrzyma do kilku godzin. Kolor schodzi dosyć równomiernie i powoli. 


Kremowa konsystencja sprawia, że można ją nałożyć bez użycia lusterka podobnie jak to ma miejsce z błyszczykami. Efekt zresztą jest na tyle błyszczący i lekki, że czuję jak bym miała na sobie właśnie błyszczyk.  
Pomadki na promocji kosztują około 30zł, tyle jestem skłonna na nie wydać. Regularna cena prawie 45zł raczej nie skłoniła by mnie do zakupu.