piątek, 30 listopada 2012

Czas na mineralną przygodę. Lily Lolo

Czas na mineralną przygodę. Lily Lolo
Tak, tak ja zwolenniczka mocnego krycia czyli. tzw. tapety czy też betonu na twarzy podkładami Double Wear czy Colorstay zapragnęłam minerałów. Podobno jak się raz ich spróbuje nie chce się wracać do płynnych mazideł, które wydaje mi się są głównym powodem zapychania przynajmniej mojej cery. Kuracja kwasami jaką stosuję powoli przynosi efekty, chcę zatem aby efekt ten utrzymywał się stale, więc minerały będą idealnym rozwiązaniem.Oczywiście jak niejedna z Was obawiałam się,że kupię nieodpowiedni kolor, bo ja jestem tak uzdolniona,że nawet dobierając odcień w prefumerii potrafię wrócić z podkładem, który nijak nie pasuje kolorystycznie do mojej cery. Są swache na wielu blogach,ale wiadomo co monitor to inaczej pokazuje kolory. Na stronie Costasy można było zamówić próbki, ale pod warunkiem zakupu określonego produktu. Pomysł trafiony średnio, przyznacie. Na szczęście od jakiegoś czasu można zamówić próbki w słoiczkach o pojemności 0,75grama za 9,90 plus oczywiście wysyłka. Tanio to nie jest, ale przynajmniej jest możliwość spróbowania na sobie wybranych odcieni. W ostatni weekend produkty Lily Lolo kupiłam 10% procent taniej. Czaję się jeszcze na promocję 3 grudnia z darmową przesyłką w sklepie Costasy (KLIK),aby nabyć pełnowymiarowy podkład.  


Oprócz dwóch próbek podkładu do koszyka nie mogłam nie wrzucić różu i rozświetlacza. których nigdy za wiele w kosmetyczce:D

Nie mogłam sobie za bardzo wyobrazić ile to będzie to 0,75 grama sypkiego podkładu. Teraz już wiem,że to bardzo malutko tzn. wystarczy na sprawdzenie koloru. Ja aplikuję 2-3 warstwy, tak więc wystarczy mi może na trzy użycia. Wybrałam odcienie jasne, czyli Warm Peach -jasny mineralny podkład o ciepłym kolorycie dla cery jasnej oraz Blondie- podkład mineralny o jasnym odcieniu ze zbalansowanym kolorytem dla jaśniejszej cer. Zdecydowanie przypasował mi ten pierwszy i to ten odcień kupię w pełnowymiarowym opakowaniu.




Róż, róż bez niego ani rusz! Odcień Surfer Girl  to matowy chłodny, róż. Oj jak on mi się podoba :). Kosztował 39,90.


Z rozświetlaczem Star Dust mam na razie kłopot, albowiem pędzel którym go nakładam jest za miękki, uniemożliwia mi to zrobienie tafli. Muszę kupić pędzel do niego, to mój plan.Kosztuje 69,90.


Kupię jedno, okazuje się że brakuje mi czegoś innego. Kupiłam minerały okazało się,że nie mam pędzla do ich aplikacji. Hakuro H50S na pewno świetnie się sprawdzi do tej roli. 


Zmalowałam się dziś mienrałami ( ujęcie  numer 300001...) . Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne. Czas pokaże czy moja cera je polubi :)

Udanych Andrzejek:)





 





środa, 28 listopada 2012

Mineralize Skinfinish , Mac

Mineralize Skinfinish , Mac
Ulgę czuję, dziś ostatni dzień promocji w Rossmanie i jak do tej pory jestem bez niczego z oferowanych taniej produktów. Myślicie, że omijam Rossmana z daleka, otóż nie! Byłam zmuszona tam pójść po soczki dla Jaśka, jednak zrobiłam to bardzo umiejętnie nie patrząc na szafy z kolorówką. Nawet moje dziecko zaniepokoiło się sytuacją i spytało, czemu nie oglądamy lakierów :D Gdyby nie wyższy cel jakim jest zakup wymarzonego różu Chanel, pewnie i ja miałabym posta pochwalnego z Rossmana jako jedna z pierwszych.



Dziś będzie o Maczku, moim pierwszym Maczku. Na pierwszy zakup wybrałam więc produkt znany i wielbiony przez wiele z Was co by się nie przejechać do marki, która jak wiadomo ma lepsze i gorsze produkty. Mineralize Skinfinish to rozświetlające, wypiekane pudry dostępne w kilku odcieniach. Jestem szczęśliwą posiadaczką opcji łagodnej i delikatnej czyli Soft&Gentle. To odcień najbardziej uniwersalny, pasujący do każdej karnacji. Poprzez połączenie złota i srebra nada blasku w żadnym wypadku nie dyskotekowego każdej cerze. Wygląda jak każdy wypiekany produkt, przypomina mi moje ulubione bronzery Nouba. Gdyby nie było na nim tej magicznej nazwy Mac, pewnie nikt by się nie zachwycił opakowaniem tego produktu, bez lusterka, całe plastik fanatstik. Co trzeba mu przyznać na plus to jest trwałe, moje wylądowało już na podłodze i jest całe i zdrowe,łącznie z pudrem.


Co ja o nim myślę? A myślę,że to najlepszy rozświetlacz jaki przyszło mi stosować, wiem że mogę tu być nieobiektywna, jestem omamiona trochę tym, że to Mac który mnie fascynuje że ho ho! :P Myślałam, że zdanie zmienię po zakupie innego kultowego rozświetlacza z fabryki The Balm, nie stało się tak, to po Maca sięgam najczęściej. Kolor jest absolutnie fanatastyczny, to połączenie złota ze srebrem dodaje "tego czegoś" całemu makijażowi. Sprawia,że momentalnie cera wygląda na wypoczętą a kości policzkowe stają się jakby pełniejsze, lepiej widoczne. Cała uwaga przenosi się więc na nie, a nie na niedoskonałości które na mej twarzy goszczą w ilości dużej. Puder ma w sobie drobinki,ale są one tak drobne,że na twarzy stają się niewidoczne. Moja rada jest taka, żeby nakładać go gęstym, zbitym pędzlem niż miękkim. Nałożony w ten sposób tworzy piękną, taflę, którą możemy stopniować w zależności od efektu jaki chcemy uzyskać. W duecie z bronzerem pod kości policzkowe stanowi idealny przepis na rozświetloną cerę. Można go stosować jako cień, lub pod łuk brwiowy, ja nie praktykuję tego sposobu, w myśl zasady- Co za dużo to nie zdrowo.




poniedziałek, 26 listopada 2012

Bioderma Sebium H2O, płyn micelarny.

Bioderma Sebium H2O, płyn micelarny.
Od płynów micelarnych uginają się półki nie tylko w drogeriach ale i aptekach. Jest ich mnóstwo od tych za parę złotych po drogie. Nie wszystkie niestety mianem miceli można nazwać, niektóre to coś na kształt toników, czy też odświeżaczy kompletnie nie mające nic wspólnego z istotą płynów micelarnych. Tak więc jak tak sobie chodzę i szukam jakiegoś produktu micelarnego i nie wiem co wybrać, żeby się nie denerwować byle jakim demakijażem sięgam po Biodermę Sebium. Wydaje mi się ciut lepsza dla mojej cery niż legendarna Bioderma Sensibo. 




Nie pamiętam ile już butelek zużyłam tego produktu, na pewno kilkanaście, bo Bioderma jest ze mną od kilku lat. Niebieska wersja płynu przeznaczona jest dla cery trądzikowej, problematycznej, trądzikowej poddawanej różnym kuracjom a także podrażnionej. Oprócz działania oczyszczającego wykazuje działanie antybakteryjne,kojące i łagodzące. Zaznaczę iż nie używam tego płynu do demakijażu oczu, większość tego typu produktów mnie podrażnia. Płynu używam jako pierwszy etap w codziennym oczyszczaniu cery.Zmywam nim makijaż, składający się z korektora, podkładu, pudru, różu a także nagromadzonego po całym dniu sebum. Wydaje się tego dużo, ale nie potrzebuję do tego celu miliona płatków i pół butelki płynu. Wystarczy kilka wacików, aby poczuć się świeżo i przede wszystkim czysto.Produkt nie wysusza, nie podrażnia, nie pozostawia żadnych nieprzyjemnych warstw. Bardzo podoba mi się zapach, taki delikatny świeży, świetnie budzi rankiem. To taki micel bez ściemy! Spełnia swoją rolę znakomicie.




Często produkt można kupić z funkcjonalną pompeczką, dzięki takiemu dozowaniu nie ma możliwości aby coś się rozlało czy wylało, a na wacik nabierzemy odpowiednią ilość produktu. Jedyne co może odstarszać w tym produkcie to cena, wartoz atem szukać promocji, są one rzadziej niż w przypadku Biodermy Sensibo,ale są. Mój kosztował 19,90za 250ml.

niedziela, 25 listopada 2012

Head Mistress.Essie.

Head Mistress.Essie.
Klasyczny czerwony kolor wygląda zawsze dobrze i pasuje do wszystkiego. Lubię go nie tylko w wieczorowych stylizacjach, ale także do mojego nieodzownego zestawu dziennego czyli dżinsów i koszuli. Mój dzisiejszy kolor pochodzi z jesiennej kolekcji Essie Stylenomics. Head Mistress to taka klasyczna, ponadczasowa czerwień. Wydaje mi się,że kolor ten prezentowany na zdjęciach promocyjnych jest najbardziej zbliżony do rzeczywistości. Generalnie lakierów Essie nie ma się co czepiać, ten kolor niby dobrze kryje, nawet na upartego jedną warstwą (ja dałam dwie tak z przyzwyczajenia) ale w świetle dziennym widać prześwity. Trochę mnie to denerwuje przyznam, od lakieru za prawie cztery dyszki spodziewałam się więcej. Mam dosyć wąską płytkę paznokcia i nie za bardzo widzi mi się ten szeroki pędzelek, trudno mi było nie wyjechać poza płytkę. Akurat w czerwieni wszystkie niedociągnięcia są wyjątkowo widoczne. Pomijając te niedogodności kolor na pierwszy rzut oka prezentuje się bardzo ładnie, ma niebywały połysk nawet bez topa. Zamówiłam kolekcję Winter 2102, mam nadzieję,że obejdzie się bez zgrzytów jak w przypadku tego koloru.






Na niedzielę Brodka, dziś nam gra :)





piątek, 23 listopada 2012

Zakupy.

Zakupy.
Od dwóch dni próbuję nie myśleć o promocji w Rossmanie, omijam go z daleka, znając siebie wiem, że wejście do niego skończyć mogłoby się dla mojego portfela nieciekawie. Zajrzałam więc do sklepu zielarskiego,uparcie wierzę iż naturalne, ziołowe produkty są w stanie wreszcie poprawić stan mojej cery i włosów. Lubię robić zakupy w takich miejscach bo mogę liczyć na pomoc obsługi, która w takich miejscach często z dużym doświadczeniem farmaceutycznym jest w stanie dobrać produkt dla mnie odpowiedni. Zobaczcie co wybrałam.



Rosyjskimi kosmetykami jestem prawdziwie zafascynowana, świetne naturalne składy mają dobroczynny wpływ na skórę i włosy. Kupiłam Szampon do włosów. Objętość i siła do włosów cienkich, szorstkich i matowych.Baikal Herbals to brak SLS, parabenów i innych niepotrzebnych składników. Kosztował 17zł. Na razie poczeka na swoją kolej, bo muszę skończyć dwa inne szampony.


Akurat skończył mi się tonik Lush((KLIK), musiałam więc nabyć coś nowego. Wybrałam antybakteryjny tonik z olejkiem pichtowym Proderma. Olejek pichtowy posiada właściwości oczyszczące, antybakteryjne, odżywcze energizujące. Nadaje się dla skóry wrażliwej. Kosztował 12,60.


Na czarne mydło marokańskie na bazie oliwy z oliwek czaiłam się od dawna, naczytałam się pochlebnych opinii i dobroczynnym wpływie na stan skóry tłustej, mieszanej czy trądzikowej. W 100% naturalne, złuszcza naskórek i pozostawia skórę miękką i satynową. Działa jak peeling enzymatyczny. Kupiłam z myślą o stosowaniu na twarz, ale można je również stosować na całe ciało. Mydło kosztuje 28zł.


Pomyślałam,że dobrym pomysłem będzie jakiś suplement diety. Drożdże z pokrzywą Herbapol zalecane są przy ogólnym wyczerpaniu organizmu, w stanach zmęczenia i osłabienia a także korzystnie wpływa na stan skóry i paznokci. Mam nadzieję, że trochę nabiorę po nich wigoru, bo pogoda działa na mnie wyjątkowo depresyjnie.


Na koniec olejek łopianowy z czerwoną papryką Green Pharmacy mający działać stymulująco i pobudzająco na stan włosów. 





środa, 21 listopada 2012

Mask Of Magnaminty. Lush

Mask Of Magnaminty. Lush
Lubicie miętowe odświeżenie na twarzy połączone z cudownym jej oczyszczeniem, odetkaniem porów i odżywieniem skóry? Jeśli tak, prezentowany dziś produkt będzie idealny dla Was, jeśli jednak nie jesteście przekonane mam nadzieję, że mój wpis i doświadczenia związane ze stosowaniem maski Lusha spowodują, że kiedyś będziecie chciały jej spróbować.



Mask of Magnaminty to 125ml produktu pachnącego i przypominającego pastę do zębów delikatnie miętową. W składzie same naturalne składniki, czyli bentonint otrzymywany z odpowiednio wiekowo popiołu wulkanicznego,wydobywanego z głębi ziemi . W kosmetyce znany ze swych właściwości odtłuszczających, wygładzających, pomaga zwęzić pory a także kaolin, glinka porcelanowa jedną z najdelikatniejszych glinek, polecana przede wszystkim do cery tłustej i mieszanej, doskonale wchłania sebum i ściąga pory. Mamy tu także chlorofil, działający rozjaśniająco, mieloną fasolkę Aduki działającą pilingująco, a także miętę pieprzową, która chłodzi i odświeża. Skład zamyka methylparaben, działający konserwująco, mnie on w składach nie wadzi.


Lushowy produkt możemy stosować na różne sposoby a mianowicie jako pastę myjącą , tutaj należy najpierw wykonać demakijaż płynem micelarnym a następnie rozprowadzić produkt z niewielką ilością wody oraz jako maseczkę- peeling i ten sposób zdecydowanie preferuję. Nakładam produkt na twarz odczekuję 10-15 minut a następnie wykonuję delikatny masaż i spłukuję wodą. Maseczkę trzymam w lodówce, przez co doznania chłodzące są jeszcze mocniejsze ale tak lubię. Ten produkt na prawdę działa! Moja skóra jest cudownie miękka, oczyszczona, odświeżona. Pory uległy wyraźnemu zmniejszeniu, to świetny dodatek do kuracji kwasowej którą akurat stosuję. Dodatek mięty działa na mnie odprężająco i relaksacyjnie. Lubię ją również za to, bo jest produktem gotowym, nie zawsze chce mi się rozrabiać glinki a tutaj wystarczy wyjąć z lodówki i nałożyć na twarz. Produkt świetnie nada się na upalne lato. Moja cera nabiera powoli naturalnego blasku, jest wygładzona i po prostu lepiej wygląda. Szkoda, że produkt jest tak trudno dostępny, ale dla chcącego nic trudnego :D


wtorek, 20 listopada 2012

Jolly Jewels 105.

Jolly Jewels 105.
Dzięki dziewczyny za rady pod poprzednim postem (KLIK) odnośnie nałożenia bazy pod pokazywany w nim lakier.Na pewno efekt będzie przyjemniejszy, wkrótce go Wam zaprezentuje. Tak to jest jak się najpierw robi a potem myśli :D . Na szczęście Golden Rose pomyślało za mnie i w nowej kolekcji znajdziemy także drobinki zatopione już w kolorowej bazie. Wybrałam więc kolor z wrzosową bazą z fioletowymi i zielonymi czy też seledynowymi jak to woli drobinkami różnej wielkości. Baza jest wydaje mi się z lekka półtransparentna, tak więc potrzebuję dwóch warstw aby była widoczna. Problem w tym,że dokładając drugą warstwę z kolorem przykrywamy tę pierwszą, więc takie masło maślane trochę wychodzi. Chyba i tutaj można by się pokusić o jakąś ciemniejszą bazę i na to dopiero ten lakier.Oceńcie same :)






niedziela, 18 listopada 2012

Jolly Jewels w akcji.

Jolly Jewels w akcji.
Dziś dyskotekowo, imprezowo i sylwestrowo na moich paznokciach. Mam na nich jeden z nowych błyszczących lakierów od Golden Rose o ich zakupie pisałam w ostatnim poście (KLIK). Lakier z numerkiem 114 to piękne błyszczące drobinki o różnych kształtach w kolorze turkusu, złota i różu zatopione w bezbarwnej bazie. Z powodzeniem można stosować go jako top coat, ja dziś tego nie zrobiłam. Do uzyskania efektu jaki widzicie potrzebne są dwie grubsze warstwy lakieru, które bardzo szybko wysychają. Seria ta nie ma nowych szerokich pędzelków, ale nie ma problemów z aplikacją. Na razie nie myślę o tym jak to zmyję! Lakier oczywiście najładniej prezentuje się w słońcu.






piątek, 16 listopada 2012

Szoping.

Szoping.
Poczyniłam małe zakupki, oczywiście wszystkie w chwili wyboru były mi niezbędne. Pozostaje pytanie, po co mi kolejne dwa lakiery w sytuacji, kiedy na tegoroczną gwiazdkę muszę zrobić dokładnie 28 upominków,  powinnam zatem rozsądnie kierować swoim portefelem, ale cóż życie. Oto co wpadło w me sidła. 


Wyjątkowo udana ta nowa kolekcja lakierów Golden Rose o nazwie Jolly Jewels. Wszystkie buteleczki lśnią milionem drobinek  w najmodniejszych  kolorach sezonu. Kolor po lewej ma numerek 105 to jasny filecik z zielonymi i fioletowymi drobinkami różnej wielkości, natomiast drugi o numerku 114 zawiera piękne turkosowo-złote drobinki. Aby stać się posiadaczką tego lakieru trzeba wydać 12,90 za sztuke.



Pryszcze to zło! dlatego zamierzam się nimi rozprawić kremem pilingującym z 10% kwasem migdałowym od Pharmaceris. Kurację zaczęłam od tego samego kremu ale z mniejszą zawartością kwasu tzn 5%, ale moje pryszcze były coś oporne, więc kupiłam ten. Kosztował 38zł w aptece.



I pomyśleć, że jeszcze niedawno aby żyć potrzebowałam jednego pędzla. Teraz ciągle mi czegoś brakuje. Tym razem wybrałam pedzel do bronzera EcoTools ( 1229). Kosztował 49,99 w Hebe. Wybrałam akurat tę drogerię, bo przy zakupach powyżej 40zł, dostaje się kupon na 10zł na następne zakupy, z tym że zakupy te muszą być powyżej 20zł.



Mając w ręku wspomniany wyżej kupon wzięłam więc płyn micelarny Bioderma Sebium 250ml. Zapłaciłam za niego więc 9,90 i jest to najlepsza cena za Biodermę jaką spotkałam.



Na koniec zakupy internetowe, czyli moja pierwszy szampon w kostce Lush Godiva. To szampon z odżywką o niesamowitym zapachu jaśminu. Kosztuje 35zł na Allegro.

Cudem udało mi się wrócić do domu bez żadnego różu do policzków, ale zaczynam żałować i chyba wrócę po tego, którego odłożyłam na półeczkę w drogerii.





środa, 14 listopada 2012

Tea Tree Water.Lush

Tea Tree Water.Lush
Toniki uwielbiam, nie wyobrażam sobie bez nich pielęgnacji już od wielu lat. Lubię testować, poznawać, porównywać więc ciągle szukam czegoś nowego. Ostatnio wracam do korzeni, czyli do naturalnych ziołowych produktów od których zaczynałam przygodę z tonizowaniem. Żywię przekonanie, że takie produkty będą odpowiednio dobre dla mojej kapryśnej cery, która codziennie wita mnie niespodziankami. Lush to zdrowie, naturalne składniki bez żadnych niepotrzebnych ulepszaczy a więc w konsekwencji krótkie terminy przydatności. Podoba mi się ta opcja, bo motywuje do regularnego używania aby zdążyć z czasem. Moje wrodzone delikatne skąpstwo nie pozwala mi wyrzucać nic do kosza ani też pozwalać aby się kurzyło w szafce. 



Ten produkt to 100ml  odświeżacza, odkażacza a także pobudzacza naszej cery, Zawiera składniki idealne moi m zdaniem dla pielęgnacji cery mieszanej czy też tłustej. Znajdziecie w nim: wyciąg z drzewa herbacianego znanego z właściwości odkażających, wyciąg z grejpfruta działającego antyspetycznie, a także jałowiec działający ściągająco, antyspetycznie oraz reguluje poziom nawilżenia. Tonik zawiera wygodne psik psik, możemy zatem wybrać, czy nakładamy go bezpośrednio na twarz czy najpierw na wacik. Ja wybieram opcje drugą, bezpośrednio na twarz mogłabym go użyć w celu odświeżenia w ciągu dnia, nie robię tego jednak ze względu na zapach tego produktu, który jest naprawdę naturalny i niezbyt przyjemny. Przypomina jałowca pomieszanego z wyciągiem z drzewa herbacianego niestety bez wymienionego w składzie grejpfruta. O samym działaniu ciężko napisać, mam świadomość że na stan cery ma wpływ pełna pielęgnacja a nie wybrany produkt. Co mogę powiedzieć, to to że jest to najlepszy oczyszczać jaki przyszło mi stosować. Po jego użyciu czuję,że moja twarz jest naprawdę czysta, do tego bez uczucia ściągnięcia. Świetnie zatem pomaga pozbyć się resztek demakijażu i przygotować twarz do nałożenia kremu. Obawiam się, że tonik może być zbyt agresywny dla cer normalnych czy suchych. Mi jak najbardziej odpowiada, czuję że mam czystą, odświeżoną, rozjaśnioną cerę. Jedyny mankament to cena w Polsce, 34 zł plus przesyłka to jak na taką pojemność sporo. Niemniej jednak cieszę, że go spróbowałam. 




wtorek, 13 listopada 2012

Róż od Inglota z numerkiem 72.

Róż od Inglota z numerkiem 72.
Ciemność na moim komputerze od czwartku ciemność była spowodowana bliżej nieokreśloną usterką modemu. Normalnie nie ma problemu, bo mam w domu informatyka, którego ręce leczą komputery wszystkich wokół. Gorzej jak informatyk w świecie a nikt blisko jak i daleko nie ma pojęcia o komputerach, bo wszyscy przychodzą po pomoc do nas :D . Wytrzymałam bez cywilizacji do dziś, spakowałam Jaśka i przyjechaliśmy do mamy . Z wielką radością więc nadrabiam zaległości w lekturze mich ulubionych blogów. Post będzie wyjątkowo lekki bo o ultralekkim produkcie jakim jest róż Inglota. 





Poza lakierami Inglota, których mam pół lodówki innych produktów raczej nie kupuję, jakoś mi nie leżą, szczególnie cienie które na moich powiekach trzymają się wyjątkowo słabo. Mój fanatyzm względem róży, w dodatku takich w kolorze różowym, słodkim i delikatnym jest tak ogromny, że przymknęłam oczy na wcześniejsze niepowodzenia i przygarnęłam ten egzemplarz z numerkiem 72. Cena niezbyt wygórowana, bo 19,90, spowodowana dosyć małą pojemnością bo tylko 2,5 grama, jak dla mnie okej, może przy sprzyjających bardzo sprzyjających wiatrach uda mi się go kiedyś zużyć. Produkt ma delikatną, jedwabistą konsystencję, trochę pyli przy aplikacji. Wybór matowej opcji był uzasadniony i spowodowany tym,że nakładam go z rozświetlaczem. Jak dla mnie róż daje rzeczywiście delikatny efekt, lubię mocniej podkreślone policzki. Kolor można na szczęście fajnie stopniować bez plam. W efekcie uzyskuję kolor na policzkach tak intensywny jak lubię.


W kwestii koloru jestem zadowolona, niestety w obszarze pod tytułem trwałość nie jest to król, powiedziałabym, że wypada wyjątkowo słabo, mimo że zazwyczaj nie mam z tym problemów, bo na policzkach mam suchą skórę i wszystkie tego produkty wytrzymują długie godziny. Tutaj mogę mówić o czasie 2 do 3 godzin, kiedy jest okej, potem znika wszystko. Tak więc słabo, bardzo słabo. Niezbyt poręczne jest samo opakowanie, które trzeba odkręcić aby użyć, raczej nie nadaje się do torebki na szybkie poprawki.
Podsumowując nie jest to produkt idealny, ale warty uwagi, każda cera reaguje inaczej więc może i trwałość będzie lepsza. Plus jak zwykle u Inglota za ogromny wybór kolorów.